
Jarosław Kaptajn jest najlepszym dowodem na to, że po 50-tce też można zaszaleć. Więc jeżeli teraz to czytasz, leżąc na kanapie przed telewizorem, to dokończ proszę artykuł i... rusz się.
Jarosław Kaptajn już jako małe dziecko, wychowane na książkach podróżniczych, był bardzo odważny. Nie bał się wybrać szkoły średniej w Kołobrzegu, zamieszkać w internacie. Został technikiem nawigatorem o specjalności połowy morskie. Obecnie jest nauczycielem wychowania fizycznego w Szkole Podstawowej w Radominie, prowadzi również szkółkę pływacką.
– Połączyłem moje zamiłowanie do sportu i chęć podróżowania. Od kilku lat zwiedzam rowerem Polskę i Europę – mówi Jarosław Kaptajn – właśnie wróciłem z wyprawy po Gruzji.
Za panem Jarosławem 5 wypraw. Łącznie przejechał na rowerze w czasie swoich wypraw ponad 10 tysięcy km. Zaczął spokojnie, no powiedzmy spokojnie, od przejechania ponad 3 tysięcy kilometrów wokół Polski. Potem był Nordkapp, wyprawa dookoła Islandii, 2 tysiące kilometrów szlakiem Green velo w Polsce, a w tym roku wspomniana już Gruzja.
Sam z sobą
– Tylko raz na Green velo byłem z kolegą z Zabrza, pozostałe wyprawy odbyłem sam – opowiada. – Wyciszam się po całym roku pracy w szkole, po tym hałasie, człowiek potrzebuje czasem spokoju, oderwania się. Więc daję sobie w kość, zwiedzam i odpoczywam. Zresztą nigdy się sam ze sobą nie nudzę.
Ma to swoje plusy i minusy. Poukładanie myśli, decydowanie samemu o sobie, niedostosowywanie się do towarzyszy podróży – to fajne, ale w kryzysowych sytuacjach jest się zdanym tylko na siebie. Jest jednak w tym coś pociągającego, bycie samemu ze sobą, ze swoimi myślami, w otoczeniu pięknej przyrody.
14-letni rower
Kaptajn obala mity, że takie podróże to drogie hobby. – Po pierwsze sprzęt nie musi być z najwyższej półki. Jasne, że rower z supermarketu się nie nadaje, ale mój ma 14 lat. Taki z salonu rowerowego za powiedzmy 2 tys. zł całkowicie wystarczy – mówi. – Zresztą nie to jest najważniejsze, ale to by o niego dbać, serwisować i przygotować przed każdą wyprawą.
Podróżnik minimalizuje koszty. Śpi w namiocie. Nie jest co prawda polskim Bearem Gryllsem i nie żywi się jaszczurkami na surowo, ale zaopatruje w lokalnych „biedronkach”.
– Dla przykładu w Islandii kupowałem żywność w ich świetnych marketach Bonus. Jechałem na suchym prowiancie. I cała 3-tygodniowa wyprawa kosztowała mnie 3,5 tysiąca złotych – mówi Kaptajn.
Płakałem
Każdy kto zaczyna swoją przygodę ze sportem, jaka by to nie była dyscyplina, i wciąga się w nią, to stawia sobie po jakimś czasie cele. Zaczynasz biegać. I za jakiś czas marzysz, by startować w maratonie. Podobnie jest z jeżdżącymi na rowerach.
– Moim marzeniem był Nordkapp. Szybko się na to zdecydowałem, bo już na drugiej podróży – opowiada Jarosław Kaptajn. – I jest takie miejsce najdalej na północ, gdzie można dojechać rowerem. Stoisz na klifie mającym 300 metrów, patrzysz na ocean arktyczny i to uczycie... tak, wtedy miałem łzy w oczach. Pomyślałem: kurcze bliżej mam na biegun północny niż do Golubia-Dobrzynia.
Był jeszcze jeden taki moment, ale łzy w oczach pana Jarosława pojawiły się z bezsilności.
– Gdyby ktoś kiedyś mnie zapytał o najgorsze miejsce, gdzie nie chciałbym złapać gumy. Odpowiedziałbym, że w tunelu podwodnym na północy Norwegii. No i właśnie tam złapałem kapcia – śmieje się Kaptajn, ale wtedy nie było mu do śmiechu. – Jest taki tunel w drodze na Nordkapp. Zjeżdżasz 3,5 km w dół, woda spływa po skałach, ciemno, samochody, mało miejsca dla rowerzystów, no pech. Nikt ci nie pomoże, nikt się nie zatrzyma. Niesamowity hałas. Byłem mega zestresowany. Jedyne wyjście jakie miałem to dopompowywać co chwilę koło i tak dobrnąć do wyjścia. Było ciężko.
Gruzja
– Gruzja jest przepiękna. Ze wszystkich swoich wyjazdów zrobiłem w niej najmniej kilometrów, bo niespełna tysiąc, ale to teren górzysty, więc przewyższenia dają w kość – opowiada pan Jarosław. – Noclegi są tam tak tanie, że to jedyna wyprawa, na której nie spałem pod namiotem. Przepyszne jedzenie. Bardzo przyjaźni ludzie. W hostelu, w którym spędziłem pierwszą noc w Gruzji, pozwolono mi przez 3 tygodnie pozostawić moją specjalną torbę na rower. Kiedy pojawiłem się po tym czasie i chciałem zapłacić to absolutnie nie chcieli ode mnie pieniędzy, wręcz widziałem, że jak będę nalegał to gotowi się obrazić.
Kaptajn ostrzega wszystkich wybierających się do Gruzji rowerzystów przed bezpańskimi psami. – Jest ich wiele, niekiedy całe watahy. Musiałem kilka razy uciekać. A raz zęby psiska całe szczęście wbiły się w sakwę na rowerze, a nie w moją łydkę – opowiada.
Ciepło i sucho
– To, że ani razu się nie przeziębiłem podczas moich wypraw to kwestia dbania o siebie. Podstawa to suche rzeczy na przebranie. Często jedzie się w deszczu, więc pod dotarciu do celu, a starałem się zawsze stacjonować na polach campingowych, ratował mnie gorący prysznic, ciepły śpiwór, herbata z imbirem i właśnie suche ubranie – radzi.
Kaptajn przywozi z podróży mnóstwo zdjęć. W wyprawach rowerowych bardzo mocno pana Jarka wspiera żona. Sama z nim na wyprawy nie jeździ, ale jeśli na trasie pojawiają się jakieś problemy i jest potrzebna pomoc z domowej „bazy”, zawsze może na nią liczyć.
– Rozumie moją pasję i chociaż niektórych może to dziwić, że pozwala mi zniknąć z domu na 3 tygodnie, to ona wie, że gdybym nie pojechał, to byłbym nieszczęśliwy. Bardzo jej za to dziękuję – mówi pan Jarosław.
Przyszłoroczne wyzwanie to Lofoty – archipelag w Norwegii. Ale już 24 września o godzinie 18.00 na golubskim zamku będzie można posłuchać szczegółowej relacji Jarosława Kaptajn z wyprawy po Gruzji. Zapraszamy.
Aneta Czyżewska, fot. nadesłane
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie