Reklama

Wystartował w morderczym rajdzie

21/06/2020 08:54

W czwartek 11 czerwca 2020 r. z Czarnocina w gminie Stepnica wystartował ultramaraton rowerowy Pomorska 500. Doświadczeni kolarzy i podróżnicy stanęli na starcie, by pokonać trasę wiodącą przez dzikie bezdroża i parki krajobrazowe od Zatoki Szczecińskiej do Zatoki Gdańskiej.

– Ludzie podróżowali wzdłuż rzek od wieków... To już znacie. A co gdyby nie przekraczać w podróży żadnej rzeki? Żeby pojechać im wbrew i na przekór. (...) Zaliczymy wszystkie wzgórza po drodze, ominiemy źródła wszystkich rzek, uważając na czołgi w okolicy drawskiego poligonu i podziwiając panoramy, których istnienia nikt sobie nie uświadamiał – piszą na swojej stronie internetowej organizatorzy wydarzenia.

Wśród 400 śmiałków, którzy podjęli się tego wyzwania znalazł się mieszkaniec naszego powiatu – Jarek Borowski reprezentujący Golubsko-Dobrzyńskie Towarzystwo Rowerowe.

Na przejechanie 520 km przewidziano maksymalnie 80 godzin. Każdy z zawodników przy starcie otrzymał nadajnik GPS monitorujący jego położenie dzięki czemu fani na bieżąco mogli śledzić postępy swoich zawodników na portalu dotwatching.pl.

Jedną z zasad rajdu był zakaz wsparcia z zewnątrz, czyli o żadnych wozach technicznych, punktach kontrolnych z zaopatrzeniem nie było mowy. Zawodnicy cały potrzebny sprzęt mieli zapakowany na rowerach, mogli jednak korzystać z ogólnie dostępnych miejsc typu sklepy, restauracje, hotele, itd.

Ze względu na panującą pandemię nie było startu wspólnego, uczestnicy startowali w małych grupach co 5 minut od godz. 5.00 do godz. 12.00. Przygoda Jarka rozpoczęła się o 11.00.

– Pierwsze 160 km było szybkie, sporo twardej nawierzchni, dość płasko a po opadach deszczu piaski nie były takie luźne. W Drawsku Pomorskim zatrzymałem się, tak jak wszyscy, na Orlenie. Okazało się, że to było pierwsze i ostatnie miejsce gdzie mogłem zjeść coś ciepłego! Około 19.00 ruszyłem dalej, sprawnie wyprzedzając wcześniej startujących zawodników. I

wtedy zaczął się fragment trasy który wszystkich zaskoczył. Niekończące się błoto. Cieszyłem się, gdy mogłem jechać 10 km/h. (...) O 1.00 znalazłem pusty przystanek PKS i postanowiłem nieco się zdrzemnąć. Założyłem suche ciuchy i przykryty folią NRC, skulony na ławeczce, "pospałem" do 3.00. Potem założyłem mokre buty i po 10 min. znowu wywrotka w błocie, więc już nie miałem suchych ciuchów... – opowiada Jarek. – Ile razy miałem wywrotkę, nie pamiętam, napęd w rowerze strasznie skrzypił i działał coraz gorzej, hamulce się kończyły... Na szczęście pomału zaczęło wstawać słońce, a trasa robiła się mniej błotnista – dodaje.

Po początkowej samotnej jeździe, ostatnie 200 km pokonał wspólnie z uczestnikiem z Gdańska. – Miałem wielkie szczęście, że go spotkałem. Od początku trasy nawigacja z wgraną trasą płatała mi figle, przez co sporo błądziłem, jego działała bez zarzutu, no i był z Gdańska i znał końcowy fragment trasy! A bez niego w mieście bym się całkowicie zagubił – przyznaje Jarek.

Na metę na molo w Brzeźnie, gdzie czekała już na niego żona, Jarek dotarł wieczorem 12 czerwca po 35 godz. i 32 minutach od startu (z czego 28 h i 30 min jazdy i 7 h przerw). Taki czas dał mu doskonałe 42. miejsce na 400 zapisanych.

Na zakończenie zapytaliśmy Jarka, dlaczego startuje w takich morderczych rajdach? – Dla przygody, dla sprawdzenia sił, dla zresetowania sobie głowy, dla wschodów słońca, dla poznania miejsc no i dla "specyficznych" ludzi na trasie. Teraz czekam na 4 lipca i kolejną rowerową przygodę – odpowiedział.

(GM), fot. Dorota Borowska

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Golub-cgd.pl




Reklama
Wróć do