
Minęła piętnasta rocznica przyjęcia pierwszych uczniów do gimnazjów. W przestrzeni publicznej coraz częściej pojawia się pomysł likwidacji szkół tego typu.
Miało być tak pięknie, a teraz często słyszymy: oświatowa ślepa uliczka, przechowalnia, klatka dla nabuzowanych hormonami małolatów.
Jak jest?
Narodzinom gimnazjów towarzyszyła żarliwa wiara jego twórców, że będzie to szkoła wyrównywania szans edukacyjnych dzieci z zaniedbanych cywilizacyjnie i ekonomicznie środowisk. Zapowiadano, że gimnazjum będzie szkołą o lepszej kadrze, lepiej wyposażoną w sprzęt oraz pomoce naukowe niż przeciętna szkoła podstawowa sprzed reformy. Tworzenie gimnazjów jako nowych placówek miało być także okazją do wybrania najlepszych nauczycieli oraz powołania na stanowiska nowych, twórczych i dynamicznych dyrektorów. Miały to być także szkoły o odpowiednio dużej liczbie oddziałów, a więc efektywniejsze z ekonomicznego punktu widzenia. Aby można było utworzyć gimnazja w gminach, należało kierować do nich absolwentów kilku szkół podstawowych, co w środowiskach wiejskich zmusiło samorządy do organizowania specjalnego systemu dowozu uczniów. Pierwszeństwo w zatrudnieniu w gimnazjum mieli nauczyciele tych szkół podstawowych, z których je tworzono, czasem nawet ci, którzy mieli kwalifikacje do nauczania początkowego i musieli się przekwalifikować.
– Chcieliśmy przywrócić niezwykle udaną tradycję edukacyjną (reforma ministra Janusza Jędrzejewicza z 1932 r. – red.) i dostosować polską szkołę do trójstopniowego ustroju szkolnego, obowiązującego w większości krajów Unii Europejskiej – tłumaczy dziś ówczesny minister prof. Handke. Są tylko dwa „ale”. Fakt, że w większości krajów coś funkcjonuje, nie jest równoznaczny z tym, że działa sprawnie. Na przykład w Finlandii (od wielu lat w ścisłej edukacyjnej czołówce) obowiązuje system 9-letniej szkoły powszechnej dla dzieci od 7. do 16. roku życia, dalszy etap edukacji to 3-letnia szkoła średnia – ogólnokształcąca lub zawodowa. Młodzież, która nie jest w stanie szybko zdecydować, jaką chce wybrać przyszłość, może uczęszczać do nieobowiązkowej klasy X, aby pogłębić wiedzę i mieć czas na zastanowienie.
Wyrównywanie szans
O ile w mniejszych miejscowościach, gdzie w całej okolicy jest tylko jedno gimnazjum, ta zasada się sprawdziła, o tyle w dużych i średnich ośrodkach wprowadzenie gimnazjów pogłębiło segregację. Bardzo szybko podzieliły się one na mocniejsze i słabsze, a rodzice i uczniowie wszelkimi sposobami obchodzą zasadę rejonizacji. Brak idealnego świadectwa nie jest dla bardziej obrotnych rodziców przeszkodą w załatwieniu potomkowi wymarzonej szkoły. Cóż bowiem prostszego, jak przemeldować dziecko do babci czy przyjaciółki, która mieszka w odpowiedniej dzielnicy. O najlepsze szkoły walczą przede wszystkim ci rodzice, którzy odebrali dobre wykształcenie i to samo chcą zapewnić dziecku. Gorzej sytuowani i wyedukowani zadowalają się szkołą rejonową, ciesząc się, że ich dziecko w ogóle kontynuuje naukę. Tym samym, zamiast wyrównywania szans, mamy jeszcze większe niż dotychczas rozwarstwienie.
Nie ma powszechnej
akceptacji
Ani 15 lat temu, ani dziś, kiedy w ponad 6,4 tys. gimnazjów uczy się 1 mln 200 tys. nastolatków. Sondaż Grupy IQS pokazał, że 56 proc. Polaków chciałoby powrotu ośmioletnich podstawówek, a tylko 28 proc. jest przeciwne takiej decyzji.
Nauczyciele mówią, że dziecko po sześciu latach nauki, w bardzo trudnym momencie rozwojowym, zostaje wyrwane ze swojego środowiska, przeniesione do odległej szkoły, gdzie jest anonimowe i musi się odnaleźć w nowym kręgu towarzysko-kulturowym. Większość nauczycieli, którym przyszło uczyć w gimnazjach, nie jest z tego powodu zbyt szczęśliwa. Mówią: to najgorsza robota. W podstawówce dostajesz dzieci ciekawe świata, zadowolone, że się mogą czegoś nauczyć. W liceum stykasz się z ludźmi, którzy już rozumieją, że właśnie zaczynają pracować na swoją przyszłość. W gimnazjum masz młodzież, której buzują hormony, autorytetem dla niej jest środowisko rówieśnicze, a nie nauczyciel. Potworzono często gimnazja – molochy, ich dyrektorzy mówią, że policję muszą wzywać czasami kilka razy w tygodniu.
Tę konstatację potwierdza Ala, gimnazjalistka po pierwszej klasie. Kiedy porównuje swoją szkołę podstawową z gimnazjum, najbardziej uderza ją właśnie pedagogiczna niemoc. – W podstawówce, jeśli ktoś zrobił jakiś numer, wiedzieli o tym wszyscy i konsekwencje wobec winowajcy były poważne – opowiada. W gimnazjum króluje niekonsekwencja. Oficjalnie np. palenie papierosów jest srogo zakazane. Tak samo jak zbyt swobodne, jaskrawe stroje. W praktyce młodsi uczniowie mają problem, żeby załatwić się na przerwie. Ubikacje okupują starsi – palą, odurzają się. „Grono” tam nie zagląda, pewnie na wszelki wypadek. A ścigane są... kolorowe bluzki. – Fakt, że moja córka nie zdołała się stoczyć jak znaczna część jej koleżanek, że dała radę w gimnazjum, uważam za swój i żony (nie szkoły) wychowawczy sukces – komentuje ojciec tegorocznej absolwentki tej szkoły.
W nowej szkole naturalne problemy związane z dorastaniem połączone ze stresem związanym z wejściem w nowe środowisko nakładają się na siebie, by stworzyć wybuchową mieszaninę. O problemach wychowawczych w okresie gimnazjalnym mówi się najczęściej. Według badań Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, kontakt z narkotykami miało 5 proc. uczniów klas pierwszych, 10 proc. uczniów klas drugich i 17 proc. uczniów klas trzecich. Alkohol piło odpowiednio 20, 35 i 47 proc. uczniów, z czego w pierwszej klasie upiło się 12proc. uczniów, w drugiej 24 proc., a w trzeciej – 36 proc. Ponad połowa gimnazjalistów, kończąc szkołę, ma też za sobą wypalenie pierwszego papierosa. Jednocześnie obniża się średni wiek inicjacji seksualnej, a media chętnie nagłaśniają przypadki nastoletnich ciąż i ekstremalnych zabaw seksualnych gimnazjalistów.
Gimnazjaliści przodują także w agresji, nie tylko słownej. Przemoc fizyczna jest na porządku dziennym.
Brak czasu dla ucznia
Nauczyciele potrzebują czasu, aby poznać ucznia i rozpoznać jego problemy. Ale tego czasu po prostu nie ma. Według samych uczniów (rozmawiałam z gimnazjalistami, ich rodzicami i nauczycielami) wygląda to tak: pierwsze półrocze to walka o kolejność dziobania w grupie i sprawdzanie, na co można sobie pozwolić w nowej szkole. Potem następuje zaciśnięcie pasa – nauczyciele gnają z programem, bo jest mało czasu. A trzecia klasa schodzi na nauce wypełniania testów, bo szkoła jest nastawiona na testologię, a nie naukę samodzielnego myślenia. W efekcie absolwenci gimnazjów są zupełnie bezradni, gdy trzeba coś zrobić samodzielnie lub użyć wiedzy – diagnozuje ojciec gimnazjalistki. Gimnazja stworzyły przepaść edukacyjną. Świetnie widać to w liceach. Dzieciaki z tą samą liczbą punktów na wejściu dramatycznie różnią się poziomem wiedzy. Jedne gimnazja mają politykę zawyżania średniej szóstkami, inne wręcz przeciwnie. A realna wiedza ma się nijak do sztucznie kreowanych średnich i podpowiadania na egzaminach.
Ta długa lista zastrzeżeń i żalów jasno wskazuje, że gimnazja nie rozwiązały żadnego problemu, za to stały się problemem samym w sobie. Co zatem z nimi zrobić? Zapytałam o to znajomych na fejsbuku. Odpowiedzieli jednym głosem: rozwiązać, zakopać, zlikwidować – im wcześniej, tym lepiej!
I co dalej? Likwidacja gimnazjów? Jedni mówią, że to niemożliwe, bo drogo, bo jakoś to się toczy, że lepiej naprawiać, co stworzono. Inni, że tak dalej być nie może, bo tutaj nie chodzi o drobiazg, lecz o „naszej młodzieży chowanie” i o przyszłość naszego narodu. Ci dzisiejsi gimnazjaliści będą musieli przeprowadzić Polskę przez niejeden kryzys i wykazać się roztropnością. A kto ma ich tego nauczyć? Z tego obowiązku, nas dorosłych, nikt nie zwolni – zróbmy to jak najlepiej!
Iwona Michałek
fot. freeimages.com
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie