
Maja ważyła 730 gram po urodzeniu. Lekarzom nie udało się jej uratować. Żyła tylko dwa tygodnie. Zdaniem zrozpaczonych rodziców zawinił lekarz prowadzący. On z kolei nie ma sobie nic do zarzucenia.
Arletta i Arkadiusz Filipowicz z Golubia-Dobrzynia wciąż nie mogą uwierzyć, że stracili córkę. Sześć miesięcy temu dowiedzieli się, że zostaną rodzicami po raz trzeci. Oszaleli z radości. Obie poprzednie ciąże przebiegały bez komplikacji. Ale przy tej, już od samego początku było coś nie tak.
– Zaczęłam plamić, ale od lekarza prowadzącego usłyszałam, że to normalne, szczególnie na początku ciąży – opowiada Arletta Filipowicz. – Dostałam leki. Jednak na każdej wizycie informowałam lekarza, że mimo leków nic się nie ziemia, cały czas plamię i to coraz mocniej. I cały czas słyszałam, że nie mam się czym martwić.
Filipowiczowie zaufali lekarzowi. Jednak w piątym miesiącu ciąży krwawienia tak się nasiliły, że postanowili pojechać do szpitala. Arletta była już w anemii wtórnej, a krwawienia nie ustawały. Lekarz dyżurny, który przyjął pacjentkę, obawiał się, że może dojść do przedwczesnego porodu. Golubski szpital co prawda przeprowadza cesarskie cięcia, ale nie jest przygotowany na przyjęcie na świat wcześniaka. Dlatego zdecydowano o przewiezieniu ciężarnej do Torunia.
W dokumentacji medycznej czytamy, że matka miała wtedy hemoglobinę na poziomie 6, podczas gdy norma dla kobiet w ciąży to średnio 14. W Toruniu rozpoczął się poród. Nie tylko życie dziecka, ale i Arletty były zagrożone. Podano kilka jednostek krwi i osocza, by ratować matkę. Maja urodziła się przez cesarskie cięcie.
– Córka dostała jedynie 1 w 10-stopniowej skali Apgar – mówi Arkadiusz Filipowicz. – Płuca były niedojrzałe, nie potrafiła oddychać, była intubowana. Lekarze rozbili co mogli, podawali leki, które miały jej pomóc. Rokowania były znikome.
Dziewczynka zmarła po dwóch tygodniach. Filipowicz jest przekonany, że gdyby żona wcześniej dostała skierowanie do szpitala, to może by donosiła ciążę, chociażby miesiąc czy dwa i córka by żyła.
– To raczej nie jest normalne, że kobieta krwawi od początku ciąży przez pięć miesięcy, coraz mocniej i lekarz nic z tym nie robi – mówi zrozpaczony ojciec.
– Gdybym ja miał każdą ciężarną z krwawieniem odsyłać na oddział, to byśmy łóżek nie mieli – mówi ginekolog prowadzący ciążę (lekarz nie zgodził się na upublicznienie jego imienia i nazwiska). – Ja rozumiem, że to się skończyło dramatem, ale nie uważam, że popełniłem jakiś błąd. Takie krwawienia są normalne. Dokładnie sprawdzałem czy nie odkleja się łożysko i nic takiego się nie działo. W kwietniu przepisałem leki, w czerwcu leki i ewentualną kwalifikację do szpitala. Ale nie było dramatu z hemoglobiną, więc nie dałem skierowania. No a w lipcu wydarzyło się to, co wydarzyło.
Lekarz twierdzi, że tylko do pewnego stopnia jest odpowiedzialny za zdrowie pacjentki. Że sama pacjentka też powinna była reagować, gdy widziała nasilające się krwawienia. Filipowiczowie utrzymują, że zgłaszali lekarzowi pogarszanie się stanu przy każdej wizycie.
Sytuację mamy patową. Słowo przeciwko słowu. Nie wiadomo czy doszło do błędu lekarskiego poprzez zaniedbanie, rutynę, niedostateczną dbałość o pacjenta. Czy też może tak niestety tak miało być.
Narodowy Fundusz Zdrowia radzi w takich sytuacjach skorzystać z kilku dróg.
– Jeśli uważasz, że lekarz powinien odpowiedzieć karnie za uchybienia, możesz złożyć zawiadomienie do prokuratury – mówi Jolanta Zarzycka z bura komunikacji społecznej NFZ. – Odpowiedzialność karna grozi m.in. za niewłaściwe postępowanie medyczne, które prowadzi do zagrożenia życia. Zawiadomienie może złożyć pacjent, jego spadkobierca lub przedstawiciel ustawowy.
Odrębną drogą, ale już płatną, jest założenie sprawy cywilnej w sądzie.
– Jeśli uważasz, że należy ci się odszkodowanie lub zadośćuczynienie, możesz złożyć pozew do sądu cywilnego. Roszczenia możesz dochodzić od osoby, która cię leczyła lub od placówki, w której była zatrudniona (na rzecz której pracowała) – informuje NFZ. – Możesz też złożyć wniosek do wojewódzkiej komisji ds. orzekania o zdarzeniach medycznych, która podlega rzecznikowi praw pacjenta, jeśli w szpitalu zdarzyła się śmierć pacjenta, będąca następstwem postępowania niezgodnego z aktualną wiedzą medyczną.
W środę 11 lipca Arletta i Arkadiusz Filipowiczowie pochowali córkę Maję. Wiedzą, że muszą być silni, bo mają na wychowaniu dwójkę dzieci.
– Kilka dni przed pogrzebem poszłam do szpitala na ściągnięcie szwów. Przyjął mnie ten sam lekarz, który prowadził ciążę – mówi Arletta Filipowicz. – Zapytał czy dziecko żyje. Nie odezwałam się słowem.
Tekst i fot. (AC)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
To samo było że mną dziękuję Bogu że Zajął się mną inny lekarz bo straciłabym dziecko. Dla koniowala krwawienie jest normalne dla lekarza z powołania niepokojące. Tyle w tym temacie koniowaly Golubskie łącznie z Panem Rogalem chu... , Małesiem, Łupkiem i Kawczunem Amen
Nie wierzę w to co czytam,polowa zmyślona by się wybielić,a dlaczego Pani Filipowicz nie napisała,że poroniła 3ciaze i to byla jej 4ciaza,która była od początku zagrożona gdyż lekarz /ginekolog ostrzegał jakie mogą być konsekwencje,ale jak się myśli rozumem tylko hu...to są tego niestety konstrukcje i cierpienia,a jak nie ma się na kogo winy zrzucić to na lekarza,a poza tym dlaczego skoro wiedziała ,że dzieje się źle nie zgłosiła się do szpitala????przecież mogła iść do lekarza prywatnie ?teraz jest wiele pytań i odpowiedzi ,ale żałosne jest to żeby że śmierci dziecka niewinnego robić rozgłos !!Wstyd
Sama jestem w ciąży i gdyby u mnie wystąpiły plamienia/krwawienia to napewno nie czekałabym do kolejnej wizyty u lekarza prowadzącego tylko z od razu udała się na IP. Poza tym lekarza zawsze można zmienić więc też nie rozumiem dlaczego ta Pani tego nie zrobiła albo chociaż nie skonsultowała swojego problemu z innym lekarzem. Ogromna tragedia i lekarz zdecydowanie nie dopełnił swoich obowiązków. Ale sądzę, że winna też jest ciężarna...