22 września w restauracji „Kaprys” miało miejsce niecodzienne wydarzenie. Absolwenci golubsko-dobrzyńskiego ogólniaka spotkali się, by uczcić 50. rocznicę zdania matury
Swego czasu Andrzej Rosiewicz śpiewał: „Czterdzieści lat minęło jak jeden dzień”. Dla maturzystów z liceum im. Marcelego Nowotko (obecnie liceum im. Anny Wazówny) z rocznika 1968 także 50 lat przemknęło niezauważenie, bo humorem i wigorem mogliby zawstydzić niejednego tegorocznego absolwenta szkoły średniej. W takiej sympatycznej atmosferze przebiegało spotkanie zorganizowane w sobotnie popołudnie. Czy trudno było odszukać swoich kolegów i koleżanki ze szkolnych ław po tylu latach?
– Dużo trudniej było odnaleźć się podczas pierwszego spotkania z okazji 30. rocznicy zdanych matur – mówi Anna Golus-Dębicka, jedna z organizatorek. – Później staraliśmy się podtrzymywać kontakty, spotykając się średnio co 5 lat, a ostatnio staramy się widywać przynajmniej raz w roku.
– Za naszych czasów były dwie równoległe klasy, których uczniowie są dziś zaproszeni. – dodaje Marek Obuchowicz. – Ponadto cieszymy się, że jest dziś z nami pani mgr Gertruda Raciniewska, wychowawczyni jednej z klas, jedyna przybyła przedstawicielka grona pedagogicznego.
Takie wydarzenia są świetną okazją do wspominania przyjemnych i tych mniej przyjemnych historii z czasów szkolnych. Jakie sytuacje najbardziej zapadły w pamięć naszym rozmówcom?
– Pewnego razu nie odrobiłam zadania domowego z matematyki – mówi Golus-Dębicka. – Nauczycielowi skłamałam, że zostawiłam zeszyt w domu, a on kazał mi iść do domu i go przynieść. Nie wiedział jednak, że zeszyt jest tak naprawdę schowany w ławce. Mój kolega siedział stolik przede mną. Przypadkiem spotkałam koleżankę, będącą przewodniczącą samorządu szkolnego. Poprosiłam ją, żeby weszła do klasy i zapowiedziała wycieczkę do kina mieszczącego się w domu kultury. Jednocześnie dałam jej karteczkę, którą miała położyć na pierwszej ławce. Wiadomość na niej spisana była adresowana do mojego kolegi. Poprosiłam, aby mój i jego zeszyt zawinął chustką do nosa i wyrzucił je przez okno. Zrobił to, dzięki czemu przepisałam zadanie na szkolnej stołówce i jeszcze przed przerwą wróciłam na lekcje z odrobioną pracą domową.
– Lata 60. to były czasy Beatlesów i hippisów, a co za tym idzie, długich włosów – wspomina Obuchowicz. – Ja i moi koledzy też próbowaliśmy zapuszczać takie fryzury. Jednak kiedy tylko dyrektor przyłapał nas z dłuższymi włosami, to natychmiast grupowo wysyłał nas do fryzjera w Dobrzyniu. Po powrocie oczywiście sprawdzał, czy fryzura jest odpowiednio przystrzyżona. Mieliśmy też wspaniałego profesora od biologii. Wszyscy mówiliśmy na niego „dziadek”, z uwagi na jego siwe włosy. Jeśli na jego lekcji ktoś nie uważał lub hałasował, to pan profesor brał pęk kluczy i zawsze idealnie trafiał w swój cel. Po takim rzucie trzeba było mu odnieść klucze, podziękować i przeprosić za złe zachowanie.
Tego typu spotkania pokazują, że warto utrzymywać kontakty ze swoimi kolegami ze szkolnych lat. Z całą pewnością absolwenci rocznika 68’ jeszcze nieraz będą świętować to ważne w ich życiu wydarzenie.
Tekst i fot. (LB)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie