Drugie spotkanie ze znanym podróżnikiem. Tym razem Artur Wysocki, gościł na Zamku w Golubiu-Dobrzyniu. Zachwycił. Nie tylko swoim wyczynem – przemierzeniem Mongolii zimą – co również wrażliwością i skromnością.
Od jakiegoś czasu Dominika Piotrowska i Jarosław Kaptajn oferują mieszkańcom Golubia-Dobrzynia spotkania z podróżnikami. Ale oferują coś jeszcze. Psychoterapię. W najlepszym tego słowa znaczeniu. Radna Piotrowska dotrzymuje słowa i podwyżkę diety, której przyznaniu była przeciwna, przeznacza na różne akcje społeczne. Jarosław Kaptajn, znany w Golubiu-Dobrzyniu rowerowy zapaleniec, zaprasza znanych podróżników. Finansuje to właśnie Piotrowska.
Gdzie tu psychoterapia? Nic tak nie oczyszcza głowy, ładuje akumulatorów, jak sport. A posłuchanie opowieści ludzi z zajawką, którzy postanowili sprawdzić własne granice, to prawdziwa uczta dla ducha właśnie. Ich przemyślenia to moment do zastanowienia nad sobą samym.
W sobotę 12 marca mieliśmy okazję wysłuchać Artura Wysockiego, laureata nagrody Kolosy 2018. Miesiąc, zimą, samotnie rowerem przemierzył Mongolię. Tradycyjnie już spotkanie odbyło się na Zamku w Golubiu-Dobrzyniu.
„Tak, tak” zamienić na „nie”
– Nie trzeba samotnie wyjechać nie wiadomo gdzie. Można tu, na miejscu też oczyścić głowę. Ale trzeba się postarać, wyjść ze strefy komfortu – powiedział Artur Wysocki. – Kiedy ją opuszczasz to lądujesz w całkowicie innym miejscu. Już nie ma ciepła, nie jesteś bezpieczny. Jest 40 stopni na minusie, a najważniejsze dla ciebie to nie zamarznąć, napić się i zjeść. Zmieniają się priorytety. I kiedy wracasz z jakiejś wyprawy to zamieniasz przytakiwanie w pracy „tak, tak panie Romanie” na „nie panie Romanie, odchodzę.” Po prostu zaczyna się doceniać tylko to co ważne. Wyjdź ze strefy komfortu, a dowiesz się czego chcesz.
Wysocki jak usłyszał, że zimą do Mongolii nikt nie chce jechać, to postanowił właśnie tam się wybrać. Wydawałoby się, że to człowiek twardziel, bo to tytanowa wyprawa. Ale zaskoczył wrażliwością.
– Najczęstszy gest jaki widziałem u mieszkańców Mongolii, to gdy pokazywali mi „kuku na muniu”. Międzynarodowy gest. No bo umówmy się, nie ma tam za wielu rowerzystów – śmieje się Artur Wysocki. – Ale prawda jest taka, że wyprawa udała się tylko dzięki nim – mówił już na poważnie. – Niekiedy chciało mi się płakać. Gościli mnie jak członka rodziny. Wchodzę do ich chaty, a oni widząc sople wokół moich ust i nosa, przykładają mi swoje dłonie do twarzy, by mnie ogrzać. Zamawiają modły u szamana, by mi się udało. Biorą mój numer telefonu, by zadzwonić czy żyję, bo się martwią. I faktycznie dzwonią, słyszę słowa których nie rozumiem, a potem dają słuchawkę dziecku, które łamaną angielszczyzną pyta co u mnie. Albo wtedy, gdy częstują na dzień dobry ich największym przysmakiem – końskimi szczękami do obgryzania.
Kto chętny?
Przybyli na spotkanie mieszkańcy Golubia-Dobrzynia jednego byli pewni, że zimą do Mongolii na pewno nie chcą pojechać. „Jelito mi zamarzło od samego słuchania” – napisał ktoś na Facebooku. Ale gdyby jednak znalazł się jakiś śmiałek to Artur Wysocki ma kilka rad.
– Buty dwie pary, rękawice dwie pary. Śpiwór, miałem o rozmiar za duży i to mnie prawie zgubiło – mówił. – Nie musisz to nie ściągaj rękawic. Ja raz się zapomniałem i po chwili miałem białe ręce, potem bąble jak po oparzeniach i schodzenie skóry. Nawet wypicie wody ciepłej z termosu jest problematyczne, trzeba to zrobić szybko, bo za chwilę zamarza. Całą elektronikę trzymamy na ciele, baterie, kable. Sprawdzone jedzenie, które nigdy nie zamarza, to nasze polskie suchary beskidzkie z kminkiem. Co warto zawieźć dla Mongołów w prezencie za gościnę? Tabakę. Uwielbiają ją. Dostałem też taką radę: jak widzisz chatę to wejdź, a reszta się zadzieje.
Wrażliwiec
Wysocki zapamięta kolorowe wełniane kubraczki w jakie mieszkańcy ubierali motory. by do nich nie przymarznąć. Niebieskie beczki na wodę, czyli system wodociągowy Mongolii. Herbatę o smaku zupki chińskiej. Ale przede wszystkim gościnność. Czekoladowe cukierki upychane mu na drogę przez mieszkańców, których odwiedził. Taka podróż uczy pokory i wiary w drugiego człowieka. Gdy Wysocki dotarł do celu podróży, odwiedził sierociniec, dla którego wcześniej zrobił zbiórkę. Przywiózł im 1000 dolarów – co gwarantowało miesiąc wyżywienia. Ale zobaczył, że dzieci zainteresowane są tylko maskotką, którą miał przypiętą do roweru. Wyrywały ją sobie z rąk. W Mongolii nie ma zabawek. Wysocki po powrocie kupuje 120 kilogramów maskotek i wysyła do sierocińca.
Jarosław Kaptajn obiecuje, że takich podróżników ma w zanadrzu jeszcze wielu i już teraz zaprasza na kolejne spotkania.
Tekst i fot. Aneta Gajdemska
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie