– 8 lat przygody z bieganiem, wiele półmaratonów i biegów ultra za sobą, w czasie których dystans maratoński przebiegałem, ale ani razu nie biegłem oficjalnego maratonu – relacjonuje dla Czytelników CGD swój kolejny start Piotr Piskorski z EnDo Golub-Dobrzyń
Każdy kto go zna, wie że nie polubił się za bardzo z asfaltem i biegami po płaskich trasach, chociaż i takie biegi też się zdarzają, za to uwielbia i biegać po lasach i górach. Dlatego do pokonania dystansu maratońskiego wybrał Maraton Wigry. To była 12. edycja tego biegu. Pięć godzin jazdy autem i był na miejscu, w Starym Folwarku w okolicach Jeziora Wigry.
– To nie jest maraton do bicia rekordów czy życiówek, tym bardziej przy 30-stopniowym upale, to maraton inny i bardzo wyjątkowy, wokół jeziora Wigry. Byłem tu pierwszy raz, trasa w całości prowadziła przez Wigierski Park Narodowy. Szutrowe drogi, wąskie i kręte leśne ścieżki wzdłuż jeziora, kładki na bagnach, bobrowiska, gdzieś dziura na dziurze i trzeba było uważać, aby nie wpaść, kilka górek do pokonania i stromych zbiegów. Rezerwat Hańcza, dużo jezior wokół i zwierząt. Było też co podziwiać i zachwycać się pięknymi widokami – mówi Piotr Piskorski.
Rejon ten nazywany jest również jako Zielone Płuca Polski. Bieganie w takim miejscu to sama przyjemność. Ale to nie był łatwy bieg...
– Jak ktoś chce przebiec maraton, a nie przepada za asfaltem, to polecam, bo można się styrać i sponiewierać nogi. Już dawno nie wylałem tyle potu. Organizator zapewnił aż 7 punktów odżywczych z jedzeniem i piciem, łącznie z polewaniem głowy wodą, która przy takiej temperaturze ratowała życie. Nigdy na żadnym biegu nie zjadłem tyle arbuzów na punktach, co tu na maratonie Wigry, ale arbuzy dawały świetne nawodnienie, a to ważne, aby przetrwać w tym upale, od punktu do punktu. Bieg wymagający, ale organizacja świetna i pozytywni ludzie, tacy jak Marcin i Anna, których poznałem na Bison Ultra Trail w Supraślu, z którymi wspólnie pokonaliśmy pół dystansu. Pokonanie 42,195 km zajęło mi 05:51:10, ale czy to miało dla mnie znaczenie? Nie, bo nie biegłem dla czasu i miejsca, biegłem dla siebie. Czy było warto tak się zmęczyć? Oczywiście, że było warto, bo to nowe poznane miejsce, nowa przygoda, ludzie, klimat, pyszne regionalne jedzenie, medal i spiker, który witał każdego biegacza okrzykiem" Splendoooor i chwałaaaa" – kończy swoją relację mieszkaniec Golubia-Dobrzynia.
Kolejny start już we wrześniu i też w nowym miejscu, gdzie jeszcze nie miał okazji biegać. Czekamy na kolejną relację.
(ak), fot. nadesłane
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie