
Dokładnie 70 lat temu w letnie niebo z niepokojem spoglądali mieszkańcy Londynu i innych miast, nad którymi rozgrywała się bitwa o Anglię. Dziś nieco więcej o tym wydarzeniu oraz o Antonim Głowackim i jego szczęśliwym dniu
Po wiosennych sukcesach 1940 roku w Norwegii i Francji, Niemcy zaczęli przygotowania do inwazji na Anglię. Planowana akcja pod kryptonimem „Lew morski” miała zostać poprzedzona zniszczeniem brytyjskiego lotnictwa.
W tym samym czasie 150 polskich pilotów, którzy najpierw we wrześniu 1939 roku przedzierali się z Polski do Francji, musiało ponownie uciekać przed Niemcami – tym razem do Anglii. W czerwcu 1940 roku sformowano pierwsze dwa polskie dywizjony lotnicze. Bardziej znany jest obecnie Dywizjon 303, ale istniał też 302 Poznański Dywizjon Lotniczy. W tych dwóch jednostkach służyło w czasie bitwy o Anglię 89 polskich pilotów. Kolejnych 50 było rozrzuconych po jednostkach brytyjskich. Jednym z nich był Antoni Głowacki, który trafił do 501 Dywizjonu Myśliwskiego „County of Gloucester”.
Antoni Głowacki urodził się w 1910 roku w Warszawie i swoją przygodę z lotnictwem rozpoczął od lotów treningowych na lotnisku Lublinek nieopodal Łodzi. W 1935 roku został oficerem, a trzy lata później ukończył szkołę w Dęblinie. Nie był typowym pilotem samolotu myśliwskiego, zajmował się szkoleniem lotniczej młodzieży.
Po wybuchu wojny Głowacki nie był w stanie zasiąść za sterami samolotu, dołączył więc do plutonu rozpoznawczego. Pod koniec września udało mu się przekroczyć granicę z Rumunią, gdzie został internowany. Zbiegł i dostał się do Anglii 28 stycznia 1940 roku. Trafił do 501 Dywizjonu Myśliwskiego, zasiadł za sterami myśliwca Hawker Hurricane. Nie był to samolot mogący dorównać konstrukcjom niemieckim, ale za to o niebo szybszy i bardziej zwrotny niż te, na których Głowacki latał w Polsce. Już 15 lipca po raz pierwszy zetknął się z samolotami wroga. Spotkanie zakończyło się dla Niemców nieprzyjemnie, bo stracili dwa bombowce.
Zdarzało się, że piloci 501 DM byli podrywani do walki nawet cztery razy dziennie. Głowacki miał okazję, by zmienić swoją maszynę na nowszą, ale pozostał wierny Hawkerowi o oznaczeniu VZ124. Uznał, że to jego szczęśliwy samolot. Właśnie na jego pokładzie 24 sierpnia 1940 roku wzniósł się w powietrze i odniósł swój największy sukces. Zestrzelił trzy myśliwce Messerschmidt, a następnie dwa bombowce Junkers Ju 88. Walka rozegrała się na niebie nad Ramsgate – niepozorną nadmorską mieściną na południowym wschodzie Anglii.
Po wylądowaniu koledzy Antoniego, nazywanego Tonym, zgotowali mu wielki aplauz. Został pierwszym pilotem podczas bitwy o Anglię, który zdobył najbardziej prestiżowy tytuł „One-day Ace”. Nadawano go pilotom, którzy zestrzelili przynajmniej 5 samolotów jednego dnia. Na marginesie dodajmy, że najlepszy wynik „One-day Ace” należy do Niemca Emila Langa –
3 listopada 1943 roku trafił 18 radzieckich samolotów. Walczył jednak z niedoświadczonymi pilotami i strzelał do nich jak do kaczek.
Po bitwie o Anglię Głowacki pozostał w służbie, ale Anglicy woleli, by zamiast ryzykować własne życie, szkolił młodych pilotów. Antoni był jednak uparty i postanowił przenieść się do polskich dywizjonów: 303, a następnie 308 i 309. W tej ostatniej jednostce zasiadł za sterami bardzo lubianego przez niego myśliwca Mustang. Wojnę zakończył w dywizjonie 307, zwanym „Lwowskimi Puchaczami”.
Warto wspomnieć o taktyce, jaką Głowacki oraz inni Polacy stosowali w walce powietrznej. Nie bawili się w konwenanse. Podlatywali do samolotu wroga na maksymalnie bliską odległość i otwierali ogień. Dla Anglików latanie „zderzak w zderzak” było niemal samobójstwem. Jak pokazują statystyki, odsetek zgonów wśród polskich pilotów był w tym czasie 70 proc. niższy niż u Anglików.
Historia Toniego nie ma szczęśliwego końca. Nigdy nie wrócił do Polski. Wyemigrował do Nowej Zelandii, tam szkolił pilotów. Po przejściu na emeryturę zajmował się lotnictwem cywilnym. Zmarł 27 kwietnia 1984 roku w Wellington.
(pw)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie