W piątek 9 lutego w całej Polsce rolnicy wyruszyli na drogi, aby walczyć o swoje interesy. O strajku oraz o problemach gospodarzy rozmawialiśmy z jednym z najbardziej aktywnych uczestników wydarzeń, Karolem Majewskim z Ciechocina
– Podczas ogólnopolskiego protestu rolników brał Pan udział w strajku pod Toruniem. Z Pana wpisów na social mediach można się dowiedzieć, że łącznie szacunkowa liczba maszyn w Toruniu mogła sięgnąć nawet 2 tysięcy. To pokaźna suma. Jaki jest powód Waszej akcji?
– Blokowaliśmy wjazd do Torunia od strony Warszawy, drogą krajową nr 10. Strajk rozpoczęliśmy zbiórką w Dobrzejewicach. Powodem tej akcji jest dramatyczna sytuacja rolników: niekontrolowany import płodów rolnych z Ukrainy, w której koszty produkcji są tańsze. Nie jesteśmy w stanie konkurować w tym zakresie. Co gorsza 70% ziem uprawnych w Ukrainie nie należy do rolników, lecz do przedsiębiorstw rolnych, z których 9 największych pochodzi z innych krajów. Warto wspomnieć, że produkty z Ukrainy nie są zgodne z dyrektywami unijnymi, a są wpuszczane bez oporów; dlatego wnosimy o zakaz wprowadzania tego typu towarów. Drugim powodem jest wprowadzenie tzw. europejskiego Zielonego Ładu. Jego postulaty zmuszą nas do większych wydatków przy zmniejszeniu dochodów. Przykładem jest obowiązek pozostawienia części gruntów bez produkcji rolnej (ugór). Kolejnym powodem naszych protestów jest biurokracja. Teraz wjeżdżając na pole z obornikiem, będziemy musieli robić geotagowane zdjęcia i wysyłać je, aby ARiMR mogła nas kontrolować. Rolnik ma udowodnić, że uprawia pole zgodnie z przepisami nie tylko na początku, ale także w trakcie uprawy. Nie możemy zająć się swoją pracą, tylko dodatkowymi papierami. Współcześni rolnicy mają dużą samoświadomość, nasza wiedza jest o wiele większa w porównaniu do dawnego rolnictwa. Wiemy, co robić i jak prowadzić nasze gospodarstwa i nie potrzebujemy, żeby ktoś nas pilnował czy zmieszaliśmy obornik, czy wywozimy go rano, czy w południe, czy zmieszaliśmy go w 8 godzin zamiast wymaganych 12. To się nie mieści w głowie. Pozostawiając nowe regulacje, przedstawię pewną ciekawostkę. Sprawdziłem średnią cenę pszenicy w 2010 r. Wtedy średnia wynosiła 675 zł. Na tę chwilę pszenica paszowa ma cenę w zakresie 680-700 zł. To znikoma różnica. Jak mamy utrzymać się z przychodami na poziomie sprzed kilkunastu lat, przy obecnych kosztach utrzymania? My rolnicy obawiamy się o naszą przyszłość. Trzeba zaznaczyć, że protest był zorganizowany przez rolników. Na Facebooku powstały grupy lokalnych gospodarzy, którzy dodawali tam swoich sąsiadów i znajomych. Nie uczestniczyły w tym żadne partie ani związki. Unikaliśmy podziałów. Chcieliśmy pokazać, że jesteśmy jednością i pomimo różnych poglądów walczyliśmy o jedną sprawę. Chcieliśmy również pokazać polskim władzom, że oczekujemy ich działania zamiast bezczynności i zgadzania się na wszystko, co jest narzucane poza naszymi granicami.
– I dlatego wystąpiliście wspólnie podczas protestu. Trzeba przyznać, że materiały wizualne z pańskiego Facebooka robią wrażenie. Jak wyglądał strajk z punktu widzenia uczestnika? Jakie nastroje panowały na miejscu?
– Wyjechaliśmy z domu około godziny 5:00. Było jeszcze ciemno. Dojeżdżając do Dobrzejewic, zobaczyłem łunę pomarańczowych świateł błyskających w stronę Lipna. Wyglądało to spektakularnie. Byłem pod wrażeniem. Wjechaliśmy na “dziesiątkę” i zdaliśmy sobie sprawę, że ilość rolników na miejscu znacznie przewyższyła nasze przypuszczenia. Myśleliśmy, że rolników będzie może około 100. Okazało się, że powiadomili swoich przyjaciół i sąsiadów. Stworzyliśmy potężny korek. Było nas tyle, że gdy pierwszy ciągnik wjeżdżał do Torunia, ostatni był jeszcze w Dobrzejewicach. Wjechaliśmy do Torunia, jechaliśmy Szosą Lubicką, następnie w stronę Grębocina i tu spotkaliśmy się z inną ekipą z Kowalewa. Z ulicy Olimpijskiej znów kierowaliśmy się na Lubicz i w ten sposób robiliśmy koło. Nie staliśmy w jednym miejscu. Strajkowaliśmy do około godziny 19:00. Na koniec część z nas się zatrzymała i odśpiewała hymn państwowy przy odpalonych racach. Wjechaliśmy do Torunia, zupełnie pokojowo. Mieliśmy pokazać jedność, siłę i determinację. Chcieliśmy na spokojnie przedstawić nasze postulaty, bez awantur i dramatycznych sytuacji, do jakich niestety doszło między innymi w Bydgoszczy. Byli z nami rolnicy w oflagowanych samochodach osobowych, ponieważ nie wszyscy posiadają traktory nadające się do jazdy po mieście. Niektórzy mają ciągniki starsze, bez kabin i ogrzewania. Niektórzy mają maszyny w niepewnym stanie technicznym – te w razie uszkodzenia stworzyłyby więcej problemów na drodze. To dlatego mieszkańcy nie widują na protestach traktorów z ubiegłego wieku. Jeśli ktoś nie miał odpowiednich warunków sprzętowych, jechał autem lub zabierał się ze znajomym. Chcieliśmy, aby było nas jak najwięcej, bez względu na posiadany pojazd.
– Z jakim odbiorem spotkaliście się u kierowców i mieszkańców Torunia?
– Wiemy, że są osoby, którym nie było na rękę z sytuacją na drodze, mnóstwo ludzi jeździ do pracy. Tego nie dało się uniknąć. Okazało się jednak, że mamy poparcie. Bardzo dużo napotkanych ludzi machało nam, wielu pokazywało poprzez podniesiony kciuk, że są z nami. Widzieliśmy na chodniku osoby z flagami, które machały nam i nas wspierały. Okoliczne firmy także dołożyły się do akcji poprzez miłe gesty. Na przykład każdy przejeżdżający rolnik mógł rozgrzać się kawą ze stoiska salonu BMW. Takich firm było więcej. Pojawiły się panie, które nosiły nam drożdżówki. Bardzo fajna sprawa, każdy gest dodawał nam otuchy. Widać było coraz większe zrozumienie dla rolnika. Czasami spotykamy się na co dzień z krytyką, cytując “dostajemy dopłaty, mamy drogie maszyny i czego my chcemy?”. Prawda jest taka, że w większości kupujemy używane traktory średniej klasy. Ciągniki, które w oczach przechodniów są nowe, ładne, wypolerowane, w rzeczywistości mają po około 15-20 lat i więcej. Ja pojechałem na strajk 26-letnim traktorem. Wracając do poparcia, dzień przed akcją dostaliśmy od wielu lokalnych firm wspierające sms-y. Były z nami oflagowane samochody reprezentujące przedsiębiorstwa związane z rolnictwem. Trzeba zaznaczyć, że dramat rolników to i dramat firm z nimi współpracujących.
– Czyli wasze problemy przekładają się na życie całego społeczeństwa...
– To kolejna sprawa. Pojawiają się głosy, że w UE są bardziej lewicowe poglądy, według których rolnictwo odpowiada za produkcję dwutlenku węgla, metanu i że degraduje środowisko. Postępujące zmiany wyglądają tak, jakby Europa zachodnia chciała zredukować ten dział gospodarki. Jest tylko jeden problem: ktoś te zwierzęta i rośliny i tak będzie musiał produkować. Ludzie muszą jeść. Na razie to my dostarczamy im pożywienie. Jeśli nie my, to ktoś inny dalej będzie produkował ten metan przy hodowli. Jeśli nie będzie polskich produktów, to będą ściągane z innych krajów i w skali świata cała “produkcja gazów cieplarnianych” się nie zmieni. Możliwe, że chcą nas zastąpić podmioty odpowiadające za masową produkcję. Jak wcześniej wspomniałem, nasze problemy to też problemy firm z nami współpracujących. Jesteśmy całym sektorem gospodarki i wszystko, co dzieje się u nas, ma wpływ na inne sektory.
– Czy dalej planujecie protesty w okolicy?
– Jesteśmy w trakcie rozmów. Czekamy do 20 lutego na jakiekolwiek ruchy ze strony ministerstwa i rządu. Jeżeli nasze działania nie przyniosą efektów, to planujemy kolejne akcje protestacyjne, które będą zaostrzone. Naprawdę jesteśmy pod ścianą. Nie ratują nas już kredyty, to droga donikąd i odkładanie agonii w czasie.
– Jako osoba zajmująca się gospodarstwem zna Pan pracę w rolnictwie od podszewki. Co może być potrzebne dla rolników w okolicy oprócz postulatów poruszonych podczas protestów?
– W naszym powiecie na pewno potrzebujemy doradztwa prawnego. Rolnicy zawierają wiele umów na sprzedaż produktów, biorą kredyty, a często nie mają wiedzy na temat prawa. Umowy często są bardzo rozbudowane i niezrozumiałe dla gospodarza. Z odpowiednim doradztwem prawnym gospodarze mogliby poczuć się bezpieczniej. Dobrze byłoby otworzyć jakiś punkt z konsultacjami prawnymi, przygotowany specjalnie pod działalność rolniczą. Brakuje również osób pomagających w przygotowaniu wniosków, które często są trudne do wypełnienia dla rolnika. ODR pracuje dobrze, ale jest bardzo niedoinwestowany i niewystarczająco wyposażony kadrowo. Jego pracownicy fizycznie nie mogą obsłużyć tylu rolników, ilu faktycznie potrzebuje wsparcia. Kolejnym aspektem wymagającym poprawy jest pomoc suszowa. Szacowanie strat dzieli gospodarzy na tych, którzy mają zwierzęta i tych, którzy ich nie posiadają. Rolnicy bez hodowli zwierzęcej zakwalifikowali się do pomocy. Obecność zwierząt według wytycznych pomocy suszowej zniwelowała stratę w produkcji roślinnej. Rolnicy zajmujący się hodowlą nie zakwalifikowali się do pomocy, chociaż ich straty na polach wyniosły 40%. Tu jest problem, bo przecież zwierzęta muszą jeść i trzeba zwiększyć wydatki na ich utrzymanie. Nie można korzystać ze swoich plonów w przewidzianej ilości ze względu na straty. Sam musiałem dokupić różnych produktów na paszę dla zwierząt, bo nie zebrałem wystarczającej ilości plonów. Znowu wydatki się zwiększyły, a przychody zmniejszyły. Swoją drogą, nie wiadomo czy ta pomoc suszowa się pojawi. Mamy problemy z budowaniem, ponieważ obecnie potrzeba więcej pozwoleń. Ogólnie mówiąc, nie możemy skupiać się na naszej pracy i inwestycjach, tylko na wszechobecnej biurokracji.
– Proszę opowiedzieć coś o sobie i swoim gospodarstwie. Jak długo jest Pan rolnikiem?
– Urodziłem się w rodzinie rolniczej, a sam przejąłem gospodarstwo w wieku 20 lat. Całe życie jestem mieszkańcem gminy Ciechocin. Jestem absolwentem golubsko-dobrzyńskiego liceum i Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. Zdobyłem tytuł magistra inżyniera bioinżynierii zwierząt. Ze względu na nieduże gospodarstwo i dochód z tym związany przez jakiś czas pracowałem na etacie. Tam poznałem pracę na różnych szczeblach, tych najniższych oraz wyższych. Ożeniłem się, później stałem się ojcem i ze względu na rodzinę oraz większy areał postanowiłem w 100% zająć się gospodarstwem. Na tę chwilę prowadzę produkcję roślinną oraz hoduję bydło opasowe. Obecnie, dzięki różnorodnemu doświadczeniu, łatwiej mi rozmawiać z przedstawicielami różnych zawodów. Poza prowadzeniem gospodarstwa jestem radnym w gminie Ciechocin, to już moja druga kadencja. Nieodpłatnie uczestniczę w szacowaniu strat suszowych. To odpowiedzialne i czasami trudne zajęcia, jednak dalej chcę reprezentować moje środowisko i przyczyniać się do poprawy sytuacji wśród rolników.
– Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia w pańskich planach życiowych i zawodowych.
Rozmawiał Andrzej Korpalski, fot. nadesłane
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
OSTATNIE 20 LAT HISTORII POLSKI TO MASOWA PSYCHOZA I WIARA W UTOPIĘ PRAWORZĄDNEGO PAŃSTWA AUTORYTARNEGO, UTOPIA NIESKORUMPOWANEGO AUTORYTARYZMU. AUTORYTARYZM TO ESKALACJA KORUPCJI, A NIE PORZĄDEK I PRZESTRZEGANIE PRAWA. AUTORYTARYZM ZE SWEJ ISTOTY TO BRAK RZĄDÓW PRAWA (RULE OF LAW) I RZĄDY LUDZI (RULE OF MEN). NIE PO TO SIĘ KOGOŚ KORUMPUJE, BY STOSOWAŁ PRAWO. Wielu Polaków kocha mit praworządnej III Rzeszy (por. np. Listę Schindlera). Tzw. prości ludzie wiedzą to bardzo dobrze. Dlatego o PiS mówią "przynajmniej się dzielą".