
Jego karierę przerwała kontuzja, mistrzem nie mógł zostać, więc mistrza wytrenował. Rozmawiamy z Wiesławem Młodziankiewiczem, pierwszym trenerem kolarskiego mistrza świata – Michała Kwiatkowskiego.
– Ja i mój brat jesteśmy fanami Michała Kwiatkowskiego no i pana trenerze. Dziękuję, że pan się zgodził na rozmowę.
– Dziękuję. To miłe.
– Pytanie na rozgrzewkę. Jaka część ciała jest najważniejsza u kolarza?
– Szkielet, czworogłowy mięsień uda oczywiście, biodra, kręgosłup... nie jestem w stanie wskazać jednej najważniejszej.
– Myślałam, że pan powie mózg.
– Aaaa ... to druga sprawa. Fizycznie całe ciało jest ważne i na równi ważny mentalnie jest mózg.
– No jo. A jak pan dostaje pod skrzydła młodego człowieka, to po jakim czasie pan wie, że to będzie mistrz, że to dobry materiał na kolarza?
– To dobre pytanie. Przychodzi młody adept sztuki kolarskiej z rodzicami, bo to wiek około 10-11 lat. I od razu jest moje pytanie: czy dziecko przyprowadzało rodziców, czy rodzice dziecko? Jak to pierwsze to już jest duży plus na starcie.
– A w przypadku Michała Kwiatkowskiego kiedy pan wiedział?
– Michał przyszedł do mnie jako 10-latek w 2000 roku. Ja wiedziałem, że on ma to coś bardzo szybko. I jeden jedyny raz zaryzykowałem i powiedziałem to publicznie, bo byłem absolutnie tego pewny.
– Co takiego pan powiedział?
– To było już po dwóch latach trenowania „Kwiatka”. Miał 12 lat, a ja byłem wtedy radnym gminy Zbójno. Nie pamiętam o czym dokładnie rozmawialiśmy, ale powiedziałem na jednej z sesji: panowie mam materiał na mistrza świata. I tak się stało. Koledzy przypominają mi o tym do dziś.
– Michał się odzywa do pana?
– Coraz rzadziej, ale ja to rozumiem. Na 365 dni w roku jest w domu może 2 tygodnie. Więc jak już jest, to rodzice są na pierwszym miejscu. Zresztą ma też już własną rodzinę.
– No to dobra. Nie każdy jest Kwiatkowskim. Przychodzą różne dzieci, mniej lub bardziej utalentowane. Wracam do pytania, kiedy pan widzi, że jest zadatek.
– Robię kilka testów. Sprawdzam koordynację, skoczność, elastyczność, wytrzymałość. Generalnie sprawdzam czy dziecko jest ogólnie usportowione. Czy nie waży za mało, czy nie waży za dużo, wzrost... wszystko jest ważne. Czy to jest dziecko z telefonem przy uchu, czy gdy rzucę piłkę do kosza to za nią leci, a nie czeka jak mu się poda. Czyli zaangażowanie. Obserwuję jak pracują stawy. Robimy skok z miejsca, przewrót w tył, przód. Czyli sprawdzam, czy mamy podwaliny.
– A jak nie ma usportowienia?
– To mówię wprost. Słuchaj nic nie robiłeś. Potrzebny ci ruch.
– I wtedy w tył zwrot i do domu?
– To prawda, zdarza się, ale jest też tak, że się zaprze kandydat i na początku ledwo przebiega 3 minuty wokół hali, a potem robi 8 razy 3 minuty bez problemu. Czyli mu zależy. I to jest fajne. Bo jak ktoś zaczyna u mnie szkółkę w listopadzie, to na rower wsiada najwcześniej w marcu.
– I wtedy wiadomo? Jak zacznie jeździć?
– Nie.
– Jak to nie?
– Wie pani, jeszcze jest jedna rzecz – pracowitość. Co z tego, że ktoś może bardzo chcieć, że nawet ma talent i ogólnorozwojowo jest ok, i nawet nieźle zasuwa na tym rowerze. Skoro nie przychodzi na treningi... bo zawsze coś, zawsze coś. A tu nie ma, że coś... praca, zaangażowanie, bez tego nic nie będzie. I są dzieci z tzw. dobrych domów, mega wsparcie rodziców, są dzieci bez wsparcia, trenuję również chłopca z domu dziecka. Ale wiadomo, to w dziecku musi być chęć. Pracowitość!
– Jest teraz u pana jakiś wielki talent wśród podopiecznych? Któremu się chce, ma tego bakcyla i dobre wyniki? Może wśród dziewcząt, trenuje je pan od 6 lat.
– A czy ja powiedziałem, że to wystarczy?
– (śmiech) Nie. To co jeszcze trenerze?
– Podniesienie się po porażce. To ten mózg co pani wspomniała na początku. Ileż to razy po upadku słyszałem, że już córka czy syn nie będzie jeździł czy jeździła, że to jednak zbyt niebezpieczne. Pamiętajmy, że to są bardzo młode osoby, kilkunastoletnie. Przypominam sobie jak Eliza Rabażyńska, która ma teraz 16 lat i jest mistrzynią Polski, miała 11 czy 12 lat. I na treningu pojechała plecami po asfalcie przy prędkości 60 kilometrów na godzinę. Pozbierałem dziecko, zawiozłem do domu. Nawet rodzice zbytnio nie dramatyzowali. Ale wiadomo jak to jest. No i wracam i myślę, że wieczorem na pewno będzie telefon, że to koniec. I faktycznie dzwoni Eliza wieczorem i mówi: trenerze bo ja z tego wszystkiego zapomniałam zapytać o której jutro trening.
– Ha! Twarda sztuka.
– Tak to prawda. No a teraz Michalina Rzeszot, co? Złamany obojczyk. Składany operacyjnie. Właśnie byliśmy na konsultacjach lekarskich, bo mówi, że już nie może wytrzymać i doczekać treningów. Eliza zresztą też miała wypadek i to na 3 tygodnie przed startem na mistrzostwach Polski. Odwoziłem ją na chirurgię dziecięcą, tydzień bez trenowania. Myślałem, że już nie da rady wystartować. Wygrała.
– Tak pan je motywuje, że są w stanie podnieść się z porażki?
– To jest znikoma moja praca, to ich silna psychika i odwaga. Proszę sobie wyobrazić, że podczas zawodów kolarki jadą przy sobie 10 cm, dotykają się łokciami. Wszystko przy prędkości np. 80 km na godzinę. Trzeba przełamać ten strach. No a jak jest wywrotka, to wstać i nie bać się jechać dalej. Eliza mi zderzak porysowała.
– Jak to porysowała, podczas wypadku?
– Nie, na treningu mi rysuje. Jedzie 80 km na godzinę za moim samochodem 10 lub 5 cm przy zderzaku. Nieraz mi uderza w niego i rysuje. No musi być przełamanie lęku, nie ma innej opcji. To nie jest sport dla bojaźliwych.
– Szok.
– Robię na przykład tak. Umawiamy się z Elizą, że jedziemy 60 km na godzinę, a na 200 metrów przed metą daję jej sygnał klaksonem, i wtedy ona mnie wymija jedzie obok i zarówno ona jak i ja „dajemy gaz do dechy”. Jest 200 metrów. I proszę sobie wyobrazić, że cisnę do oporu autem, ale to ona jest pierwsza na mecie. A to rzadkość przy tym teście wyprzedzić samochód. I to jej na pewno pomaga uwierzyć w siebie. No ale widzi pani, wiele od szczęścia zależy, można dać z siebie wszystko, mieć talent, być pracowitym, czuć się na rowerze jak ułan na koniu, czyli być tą jednością, a zabraknie szczęścia, będzie kraksa, złapie się gumę, złapie pobocze, cokolwiek... i koniec.
– Pan miał taki wpadek...
– Na tyle silny, że nawet jak psychika chciała dalej, to uraz kręgosłupa był tak poważny, że nie pozwolił kontynuować tego sportu. Dlatego stwierdziłem, że skoro nie mogę być mistrzem, to wytrenuję mistrza.
– To teraz czas na mistrza świata kobietę.
– Chciałbym. Powiedziałem podczas uroczystości w starostwie w Golubiu Dobrzyniu, że Polska zdobyta – czas na Europę. O świecie nie śmiałem jeszcze powiedzieć. Ale tak – chciałbym.
– Rady dla takich amatorów rowerowych jak ja, ale podkreślam zaangażowanych (śmiech).
– Jeździmy. Nie falami, czyli piątek, sobota, niedziela, a potem nic, tylko przeplatanki, np. co drugi dzień. I ogólnorozwojówka, np. marszobiegi. Zimą jak pogoda pozwala, to też wyjeżdżamy albo w domku stacjonarny rower. Ważne, by była systematyczność. I można się oczywiście zapisać po jakimś czasie na wyścig. Coś małego i nieważne, że będzie 150. miejsce, ważne by się sprawdzić. Najważniejsza rada to trenujemy non stop, małą łyżeczką, ale systematycznie.
– Dziękuję za rozmowę trenerze i wszystkiego naj w Nowym Roku.
– Dziękuję.
Rozmawiała Aneta Gajdemska
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie