
Rozmowa z Wojciechem Kwiatkowskim o jego rezygnacji z mandatu radnego powiatowego.
– Zrezygnował pan z mandatu w radzie powiatu, ale czy to także rezygnacja z polityki czy tylko przerwa?
– Odejście z rady nie jest równoznaczne z odejściem od polityki lokalnej. Muszę jednak zaznaczyć, że nigdy nie uważałem się za polityka, a za samorządowca. Bo tak naprawdę samorządowcy to nie politycy. Zresztą wielu działaczy mówi żartobliwie, że dziura w drodze nie ma zabarwienia politycznego, bo rola samorządowca jest bardzo prosta: ma być droga, szkoła, w której jest ciepło, nowoczesny szpital. „Duża” polityka jest inna. Tam ścierają się wizje i programy. Efekty przychodzą z dużym opóźnieniem. Ja zresztą nie ukrywam że jestem bardzo krytyczny wobec obecnych władz PO - PSL.
– Niemniej nawet samorządowcy mogą mieć odmienne wizje, tworzyć różne frakcje, mieć inne pomysły na rozwój.
– Owszem, nawet prowadzenie domu jest przecież pewną polityką. I jeśli spojrzeć na to z tej perspektywy, to moje odejście z rady powiatu nie jest pożegnaniem z samorządem. Właśnie te najniższe szczeble władzy najbardziej nas dotyczą. Ja nadal mieszkam tutaj, nigdzie się nie wyprowadzam i cały czas uważam się za część tego powiatu. Troska o samorząd nie jest zajęciem przysługującym tylko rządzącej grupie radnych. Obojętność mieszkańców wobec spraw samorządowych może umożliwiać patologie – swoiste zawłaszczanie wspólnych spraw i wspólnego majątku. Najlepiej byłoby gdyby każdy z nas interesował się samorządem i na swój sposób przykładał się do jego rozwoju.
– A jaki sposób pan znalazł?
– Zająłem się pracą w wydawnictwie, które już nie raz pokazało, że można uzupełniać nisze, np. poprzez wydawanie publikacji, w tym także historycznych. Wydajemy tygodnik CGD, który przyjął się na rynku i pokazał, że nie jest narzędziem politycznym. Moje odejście z rady jest właśnie dowodem na to, że nigdy moim celem nie było wykorzystywanie prasy do walki na arenie politycznej.
– A to nie jest tak, że rozczarował się pan wynikami wyborów? Przecież startując do rady powiatu liczył pan, że po raz kolejny zostanie starostą.
– Oczywiście. Chciałem wygrać, pozostać starostą, kontynuować, według mnie, bardzo dobry kierunek rozwoju powiatu. I to mimo przeciwności politycznych, bo jak wiadomo nie należałem ani do PO, ani do PSL, a to te dwie partie przez obie minione kadencje rządziły Polską i województwem. Nasze wysiłki m.in. o pobudowanie nowej siedziby szkoły rolniczej nie doczekały się wsparcia ze strony polityków PSL-u, mimo tego że PSL współrządzi powiatem golubsko-dobrzyńskim od jego powstania.
– Nie przeszkodziło to jednak PSL–owi w rozliczaniu poprzednich kadencji. Jak pan to ocenia?
– Jestem zniesmaczony tym rozliczaniem. Sposób, w jaki do niego przystąpiono sugeruje, że obecne władze powiatu albo przespały to co działo się w poprzednich latach, albo w imię jakichś niezrozumiałych celów odrzucają dorobek, który był też ich udziałem. Podejrzewam, że zaskoczyła ich, a nawet przerosła skala sukcesu, jaki stał się udziałem ich ugrupowania. W PSL-u widać teraz pychę, jakiej się po jego członkach nikt wcześniej nie spodziewał. Chciałbym życzyć sobie i całemu powiatowi, żeby obecna władza przystąpiła wreszcie do pracy – najlepiej z takim samym zapałem, z jakim zabrała się za sprawy kadrowe. A warto przypominać na każdym kroku, że ma doskonałe warunki polityczne i jest poniekąd skazana na sukces – ma swoich ministrów w rządzie, władzę w sejmiku wojewódzkim i pełnię władzy w powiecie. Tymczasem minęło już pół roku, a słyszymy nadal wyłącznie o sprawach kadrowych. To jest rozczarowujące i boję się, że wynika z braku samodzielności nowych władz powiatowych. Działalność powiatu wygląda raczej na załatwianie porachunków, niż na realizowanie jakiejś przemyślanej strategii.
– Czy w takim razie to rozczarowanie sprawia, że nie będzie pan już startował w wyborach?
– Tak jak powiedziałem czuję się samorządowcem. Uważam też, że każdy obywatel troszkę powinien nim być. Jeśli interesujemy się swoim domem i pracą, to powinniśmy się również interesować swoją ulicą, miastem, wsią, krajem. Zachęcam wszystkich, żebyśmy w ogóle spojrzeli na Polskę jak na spółkę, w której mamy udziały. Poczujmy się właścicielami i odpowiedzmy sobie na pytanie czy chcemy zatrudniać za swoje pieniądze takiego prezesa jak Kopacz, czy może kogoś innego? Czy będę startował w wyborach? Przysłowie mówi, że nie wyrzeka się żaba błota (śmiech). Chcę przede wszystkim jeszcze raz zapewnić moich wyborców, że nie zmarnowali głosu. Jako radny opozycyjny robiłbym dokładnie to, co będę robił pracując w mediach, czyli kontrolował i recenzował władze. Praca dla mieszkańców powiatu przynosiła mi zawsze ogromną satysfakcję i zawsze się jej podejmę – w różnych formach. Jestem dumny z poparcia, którym mnie obdarzono, szczególnie pomimo kampanii oszczerstw ze strony środowiska byłego burmistrza. To też w pewien sposób zobowiązuje.
– A jaką ma pan wizję rozwoju tygodnika CGD? Czego czytelnicy mogą się spodziewać?
– Media się zmieniają. My jesteśmy bardzo przywiązani do wydawnictwa papierowego, niemniej chcemy też rozwijać się jako media w formie elektronicznej.
Rozmawiała Katarzyna Fus
fot. nadesłane
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie