W piękny, majowy dzień wywiadu udzielił wyjątkowy człowiek – pianista z Ośrodka Chopinowskiego w Szafarni. Bartłomiej Kozłowski – znany i ceniony, choć bardzo skromny. Jak się okazuje, wyróżniał się już na studiach.
W 2018 roku na Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy otrzymał tytuł Najlepszego Absolwenta minionego roku akademickiego oraz nagrodę Santander Universidades. Natomiast dwa lata temu z rąk marszałka otrzymał nagrodę za szczególne osiągnięcia w dziedzinie tworzenia i upowszechniania kultury wraz z podziękowaniem za pełnioną pracę na rzecz rozwoju życia kulturalnego w województwie kujawsko-pomorskim. Bartłomiej Kozłowski to jednak nie tylko pasjonata muzyki, lecz także... piwowar. Mieszkający w Kamionce (gmina Radomin) człowiek wielu pasji opowiada o tym, czym jest w jego życiu muzyka i jak się warzy domowe piwo!
– Bartku, skąd się wzięła u Ciebie miłość do muzyki? Ktoś w Twojej rodzinie grał na jakimś instrumencie?
– Profesjonalnie nie, ale amatorsko już tak. Muzyka zawsze występowała przy spotkaniach rodzinnych. Mój ojciec miał ośmioro rodzeństwa i wszyscy mieli zacięcie muzyczne, wpojone przez dziadka, który grał na skrzypcach. W wieku czterech lat dostałem keyboard, co było dla mnie naprawdę czymś bardzo fascynującym. Próbowałem wtedy grać ze słuchu. Nauka gry na fortepianie rozpoczęła się u mnie, kiedy miałem 12 lat, czyli dość późno, ale dopiero wtedy powstała szkoła muzyczna w Golubiu-Dobrzyniu, wtedy jeszcze prywatna. Kiedy pojawiło się ogłoszenie o naborze, dostałem od rodziców wolną rękę czy chcę tam iść, czy nie. Niestety często jest tak, że dzieci zmusza się do szkoły muzycznej, co ma odwrotny efekt. W moim przypadku to był wolny wybór. Do szkoły muzycznej chodziłem aż do matury.
– Czyli to już był drugi stopień szkoły muzycznej…
– Tak, chociaż nie zdążyłem go skończyć, bo było już za mało czasu. Dlatego skończyłem pierwszy stopień i dwa lata drugiego, po czym od razu podjąłem studia muzyczne na kierunku edukacja artystyczna, w zakresie sztuki muzycznej z fortepianem jako instrumentem głównym.
– Grasz na czymś jeszcze?
– Tak, musieliśmy wybrać drugi instrument i szczęście chciało, że były dostępne organy. Stwierdziłem, że do organów mi najbliżej. Szybko przerodziło się to w pasję także do tego instrumentu. Zawsze byłem pod wrażeniem ich potęgi, różnorodności brzmień i mocy, którą mogą z siebie wydobyć.
– A który z tych instrumentów uważasz za doskonalszy?
– Trudne pytanie, ale jednak fortepian. Zbyt wiele czasu mu poświęciłem, żeby odpowiedzieć inaczej. No ale teraz jestem też organistą w Dulsku, więc organy też mnie pochłaniają.
– Jak oceniasz organy w tamtejszym kościele?
– Romantyczne, tak bym powiedział. Nie dają takich możliwości jak instrumenty w jakichś wielkich katedrach, ale mają też swój urok kameralności, którą tak sobie cenię. Kościół jest też bardzo klimatyczny. Co do kameralności z fortepianem jest podobnie. Sam Chopin też się bał bardzo dużych koncertów, ogarniał go duży stres. Dużo lepiej gra się w kameralnym gronie, łatwiej można dotrzeć do słuchaczy, ma się z nimi lepszy kontakt.
– Grałeś na jakichś dużych koncertach?
– Grałem, zwłaszcza w trakcie i krótko po studiach. Potem obowiązki rodzinne i zawodowe nie pozwalały zbyt dużo czasu spędzać przy instrumencie, a jednak kiedy pojawia się koncert to trzeba się do niego dobrze przygotować. Bywały takie dni, że 7-8 godzin dziennie to było siedzenie przy instrumencie.
– A teraz ile czasu poświęcasz na ćwiczenia?
– Nie ćwiczę tak intensywnie jak kiedyś, ale muszę ćwiczyć, żeby nie stracić tego, co do tej pory wypracowałem. Stawiam sobie też wyzwania, ciągle poszerzam repertuar o kolejne utwory. Moja praca w Ośrodku Chopinowskim w Szafarni też mnie do tego motywuje, bo regularnie gram audycje dla grup turystycznych. Mamy oczywiście stały program, ale staram się co jakiś czas wprowadzić coś nowego. Mam też córeczkę, niedługo skończy 3 lata i bardzo chciałbym, żeby odziedziczyła pasję do muzyki. Faktycznie ma słuch muzyczny, ale nie do końca lubi jak ja gram, ćwiczę. Chociaż lubi jak gram jej dziecięce piosenki, które ona zna.
– Dzieci chyba są bardzo muzykalne, prawda?
– Tak, mają zacięcie muzyczne i warto to wykorzystać, bo młode umysły są bardzo chłonne i jeśli dostaną możliwości to mogą sporo z siebie wykrzesać. Często tłumaczę też rodzicom, którzy zastanawiają się nad szkołą muzyczną dla swoich dzieci, że szkoła muzyczna nie kształci tylko wirtuozów. Dobrze, że w Golubiu-Dobrzyniu powstała publiczna szkoła muzyczna, bo jest duże zainteresowanie i dzieciaki mają możliwość edukacji muzycznej. Edukacja muzyczna rozwija u dziecka pamięć, potencjał intelektualny oraz zdolności manualne. Jest już udowodnione naukowo, osoby uczące się gry na instrumencie rzadziej chorują na Alzheimera, to też o czymś świadczy.
– Gdybyś nie był pianistą to co byś teraz robił?
– Szczerze mówiąc kierunek studiów był ściśle powiązany z pracą w Ośrodku Chopinowskim w Szafarni. Kończąc 18 lat, zaczynałem tam grać pierwsze audycje, na studiach też przyjeżdżałem do Szafarni w weekendy. To była okazja, żeby wdrożyć się miejsce pracy, więc już wtedy miałem utorowane pewne ścieżki zawodowe. De facto na drugim stopniu studiów wybrałem specjalność animacja i zarządzanie w kulturze muzycznej, więc studia bardzo mi się przydały w mojej pracy. Jestem szczęściarzem, dlatego że łączę pracę z pasją. Wstaję rano i nie czuję oporu, żeby iść do pracy.
– Obcowanie z muzyką jest dla Ciebie radością czy już rutyną?
– W pewnym momencie złapałem się na tym, że wpadłem w rutynę. Wykonywanie w kółko tych samych utworów, na przykład granie w ciągu dnia dla grup wycieczkowych 5 razy ten sam nokturn Chopina jest trochę przytłaczające. Ale staram się zachować skupienie i włożyć tyle samo emocji w każdy występ, niezależnie czy jest to pierwsza czy już kolejna z rzędu grupa słuchaczy.
– Co do samej gry… indywidualne interpretacje muzyki Chopina są dla Ciebie irytujące?
– Nie, właśnie nie. Kiedyś wykluczano pianistów, którzy interpretowali Chopina na swój nowy sposób. Uważano, że to zbrodnia na Chopinie... a Chopin by nie chciał być traktowany jako świętość. Współcześni muzykolodzy twierdzą, że gdyby Chopin żył dziś, to na pewno byłby jazzmanem, bo lubił swobodę interpretacji. Oczywiście miał swoje wizje utworów, które bardzo dokładnie przekazał. Jednak własna interpretacja, to ta część utworu, która sprawia, że każde wykonanie jest inne, a nuty z papieru zyskują tę cząstkę duchową.
– Bardzo mnie ciekawi czy komponujesz własną muzykę.
– Nie, choć były jakieś epizody, na przykład skomponowałem hymn dla przedszkola w Jabłonowie. Poza tym wykonując muzykę wielkich kompozytorów, rozwinięte harmonicznie utwory, jakoś wstyd by mi było pisać na papierze coś własnego. Jestem typowo odtwórczy. Łatwiej pracuje mi się z gotowym materiałem.
– Który kompozytor jest dla Ciebie autorytetem muzycznym? Jest jakiś jeden, którego dzieła szczególnie cenisz?
– Chopin pochłonął mnie całkowicie. Mam nawet jego portret w pokoju. Ta muzyka mnie bardzo fascynuje. Lubię też muzykę współczesną, na przykład Kilara, Góreckiego, których utwory są bardzo trudne harmonicznie. To są formy tak technicznie rozbudowane, skomplikowane, że do wielu z nich jeszcze nie dorosłem i pewnie już nigdy nie dorosnę. To są utwory napisane dla geniuszy, wirtuozów.
– Nie czujesz się wirtuozem?
– Nie, zupełnie nie. Ja zawsze mówię, że jestem pianistą-amatorem.
– Zatem siadając przy instrumencie, nie czujesz pewności siebie?
– Dzisiaj już nie mam z tym problemów, jednak jeśli nie gram od dłuższego czasu, to pojawia się ten destrukcyjny stres, który wprawia ręce w drżenie. Dlatego ważne jest regularne występowanie na scenie. Stres znika, a człowiek może w pełni skupić się na utworach.
– O czym myślisz podczas występów? Gdzie skupia się Twoja uwaga? Na publiczności czy tylko na muzyce?
– To zależy, ale głównie muszę się skupić na grze. To są tysiące nut do wygrania w określonym czasie, tempie, dynamice. Jest tyle rzeczy, które trzeba zapamiętać, że wymaga to ogromnego skupienia. Dla mnie najpiękniejszym i najbardziej wdzięcznym momentem jest koniec koncertu. Kiedy kończę jakimś wirtuozowskim utworem, to zazwyczaj publiczność od razu reaguje żywiołowo. Ale kiedy kończę jakimś melancholijnym utworem, pada ostatnia nuta i jeszcze przez kilka sekund jest zupełna cisza na sali. Słychać tylko ciszę... i to ta cisza jest dla mnie najpiękniejszym momentem podczas występów.
– O muzyce można z Tobą rozmawiać godzinami, ale przejdźmy też do Twojej drugiej pasji – piwowarstwa.
– Ta pasja zrodziła się na studiach. W tym czasie rozpoczęła się na dobre ewolucja piwna w Polsce. Okazało się, że piwo to nie jest tylko jasne, złote, lager czy pils, tylko istnieje bardzo wiele różnorodnych gatunków. Na początku brat, z którym mieszkałem w Bydgoszczy na pierwszym roku studiów, częstował mnie jakimiś nowościami, wtedy jeszcze nie tak łatwo dostępnymi. Dziś wybór jest o wiele większy. W Bydgoszczy był też sklep piwowarski, gdzie mogliśmy kupić pierwsze rzeczy do samodzielnej produkcji piwa. Garnek emaliowany załatwiliśmy od naszej mamy, kupiliśmy słody i tak się zaczęła nasza przygoda. Wtedy zaczynaliśmy bez większej wiedzy. Paskudne było to piwo (śmiech), ale było swoje. Byliśmy bardzo zafascynowani efektem, i tym, że samodzielnie udało się coś takiego zrobić. Warzenie jest bardzo czasochłonne, a czasu jakoś było mało, może nie było też chęci i temat umarł. Potem po studiach, kiedy wróciłem w rodzinne strony, zyskałem więcej możliwości, więcej miejsca i postanowiłem do tego wrócić. Wtedy jeszcze zbliżało się moje wesele i chciałem uraczyć gości własnym piwem. Miałem już większą wiedzę, bo trochę się naczytałem.
– Skąd czerpałeś tę wiedzę?
– Głowinie z internetu i lektury książek, ale to na własnym doświadczeniu się najwięcej nauczyłem. Potem zacząłem kupować bardziej profesjonalny sprzęt. Złożyłem swój własny browar na przykładzie amerykańskich systemów warzenia trzygarnkowego. W Polsce nie były jeszcze popularne. Byłem tym tak zafascynowany, że postanowiłem wystartować w konkursie piwowarskim z piwem w stylu porter angielski. Udało mi się zająć drugie miejsce w kraju. To był duży zastrzyk pozytywnych emocji i wielka radość, że komuś to piwo faktycznie smakowało. Znajomi i rodzina zawsze chwalili, ale myślałem, że Ich opinia jest zawsze pozytywna, aby mnie nie demotywować. A potem jak certyfikowani sędziowie, którzy mają doświadczenie, spróbowali i stwierdzili, że jest w porządku, to było dla mnie duże wyróżnienie. Jakiś czas temu zapisałem się do Kujawsko-Pomorskiego oddziału terenowego Polskiego Stowarzyszenia Piwowarów Domowych. Podczas spotkań dzielimy się doświadczenie, ale również najnowszymi produkcjami i recepturami.
– Zaczynając raz jeszcze, powiedz jak wygląda proces warzenia piwa? Czy to jest łatwe?
– To dość skomplikowany proces, ale możliwy do zrobienia przez każdego we własnym, domowym zaciszu. Myślę, że ze wszystkich alkoholi, które można zrobić w domu, piwo jest najtrudniejsze, wymaga największego nakładu czasu. Nalewki, wina robi wiele osób, a piwa raczej nie. Piwo jest napojem gazowanym i myślę, że to w dużym stopniu wpływa na trudność jego przygotowania w domu. Oczywiście początkowe metody nie są aż tak rozbudowane i można dzięki nim zrobić piwo bez problemu, ale później apetyt rośnie i człowiek chce robić to bardziej profesjonalnie. Pierwszym krokiem jest receptura. Trzeba mieć już obycie z surowcami, żeby napisać własną recepturę, albo czerpać z wiedzy innych. Można też kupić gotowe zestawy na dany gatunek piwa, który chce się zrobić. W zestawach jest już gotowy przepis i wszystkie składniki, kiedy co dodawać, w jakiej temperaturze. W warunkach domowych bardzo ważna jest kontrola temperatury. Sam dzień warzenia nie jest jakoś skomplikowany, bo żeby zrobić brzeczkę, czyli pierwszy produkt do fermentacji, potrzeba około 8 godzin. Następnie wlewamy to do fermentora, dodajemy drożdże. Fermentacja trwa około trzy tygodnie. Można też dorzucić jakieś dodatki, na przykład owoce lub chmiel dla aromatu.
– Nie filtruje się tego po dodaniu owoców?
– Po dodaniu owoców tak, ale nie jest to ta sama filtracja co w dużych browarach komercyjnych. Tamta niestety pozbywa piwa wielu wartościowych składników.
– Czyli domowe piwo jest bardziej wartościowe?
– Jest o wiele lepsze, na pewno jest też zdrowsze. Drożdże piwowarskie zawarte w tym piwie są bardzo dobre dla włosów, skóry. Oczywiście w odpowiednich ilościach (śmiech).
– Masz jakieś plany lub marzenia odnoszące się do Twojej pasji piwowarskiej?
– Marzy mi się, żeby zająć mały rynek golubsko-dobrzyński, ale też okolice, na przykład Kowalewo, Brodnica i działać w bardzo małym zakresie. Ale obawiam się, że to dość niewdzięczny rynek. Z ciekawości wchodziłem w dział piwowarski i zauważyłem, że w Golubiu-Dobrzyniu takie piwa nie cieszą się dużym zainteresowaniem. Niestety większość rynku wciąż stanowi lager, a tak naprawdę wybór piw jest ogromny. Nawet przekrój barw jest bardzo szeroki od słomkowej, wręcz białej barwy do ciemnej, nieprzejrzystej. Bardzo modne jest teraz piwo pastry sour, kwaśne od owoców, ale też skontrowane słodyczą. Rewolucyjny okazał się styl New England IPA, który chmielony absurdalnymi wręcz ilościami chmielu na smak i aromat. Więc każdy może znaleźć coś dla siebie. Na pewno chcę podziałać w piwowarstwie domowym. Co roku odbywają się Mistrzostwa Polski Piwowarów Domowych. Konkursy odbywają się przez cały rok i potem się sumują, po czym jest nagroda Grand Prix dla osoby z najwyższą ilością punktów. To jest dla mnie motywacja, choć udział w takim konkursie wymaga poświęcenia. Konkursy odbywają się mniej więcej raz-dwa razy w miesiącu, więc tych konkursów jest sporo. Żeby brać w nich udział, potrzeba dużo czasu, determinacji i wielu prób, bo to jest jak z kuchnią.
– Masz w sobie dużo pasji i entuzjazmu, a czy czujesz się spełnionym człowiekiem?
– Tak, mogę to w pełni powiedzieć. Nie mogę narzekać na swoje życie, dobrze się czuję w miejscu, w którym jestem. Marzy mi się zmiana instrumentu na fortepian, ale to takie przyziemne marzenie. Poza tym nie chciałbym nigdy zrezygnować z muzyki. Chcę, żeby zawsze mi towarzyszyła w życiu. Chciałbym też, żeby moja córka, choć w małej części, kochała muzykę tak jak ja, chociaż nie chcę wyjść na apodyktycznego ojca. W końcu może zostać jeszcze lekarzem lub adwokatem (śmiech).
– Mam nadzieję, że twoje marzenia się spełnią, zwłaszcza te dotyczące piwowarstwa. Miło było rozmawiać z tak utalentowanym człowiekiem. Dziękuję za rozmowę i życzę Ci kolejnych sukcesów!
– Dziękuję bardzo.
(AK), fot. nadesłane
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie