
Mieszkaniec naszego powiatu Jacek Żurawski jest przewodniczącym NSZZ „Solidarność” Regionu Toruńsko-Włocławskiego. W rozmowie z naszym tygodnikiem opowiada o działalności związku oraz o niedzielach wolnych od handlu
– Funkcję przewodniczącego „Solidarności” w tym regionie pełni pan już czwartą kadencję. Proszę przybliżyć w skrócie historię swojej kariery związkowej.
– Do „Solidarności” przystąpiłem w roku 1986 jako pracownik Geofizyki. Wtedy „Solidarność” jeszcze nie była powtórnie zarejestrowana, ale w Geofizyce toruńskiej już prawie legalnie można było do niej należeć. Już w roku 1988 zostałem wybrany do władz związku w geofizycznej „Solidarności”. Tak się złożyło, że reprezentując zwykłych pracowników, zostałem wybrany do komisji zakładowej, później doszedłem do funkcji wiceprzewodniczącego organizacji zakładowej. Jednocześnie pełniłem funkcje w strukturach branżowych, bo „Solidarność” składa się z dwóch obszarów: terytorialnej, tak jak zarządy regionu i organizacje zakładowe, oraz branżowej, która skupia pracowników jednej branży. Dla nas to było Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo, bo toruńska Geofizyka jest jednym z zakładów tego koncernu. W 2002 roku zostałem wybrany do zarządu Regionu Toruńsko-Włocławskiego i zostałem jego wiceszefem.
– Jak pan określi pracę w „Solidarności”?
– Praca w „Solidarności” nie jest łatwa. Ciąży na niej odpowiedzialność. Przede wszystkim to bardzo duży stres, ponieważ pracownicy należący do „Solidarności”, ale też i ci spoza związku, zawsze mieli bardzo duże oczekiwania. Zawsze pokładali ogromną nadzieję w związku zawodowym jako instytucji, która naprawdę będzie zmieniała ich trudny los. To jest 16 lat mojego pełnienia funkcji w zarządzie regionu, pracownikom przez te lata różnie się działo. Bywały momenty krytyczne, kiedy strajkowaliśmy, jeździliśmy protestować do Warszawy, a w naszą stronę padały wyzwiska. Do dzisiaj działalność w „Solidarności” nie jest prosta. Często rozmawiam ze starymi działaczami związkowymi i wbrew pozorom okazuje się, że kiedyś sytuacja była bardziej wyklarowana. Po jednej stronie była władza ze swoim aparatem bezpieczeństwa i wojskiem, a po drugiej my. Wszystko wtedy wydawało się prostsze – albo jestem bohaterem, albo jestem tchórzem. Teraz te dwie strony zmieszały się ze sobą, nasi dawni bohaterowie przeszli na drugą stronę i często zachowują się zupełnie inaczej.
– Jak wygląda obecna sytuacja pracownika z punktu widzenia działacza?
– Sytuacja ciągle się zmienia. Muszę powiedzieć, że związek zawodowy „Solidarność” broni interesów pracownika niezależnie od tego, kto rządzi. Trzeba ich bronić, bo zawsze interesy są sprzeczne. Są pracodawcy, którzy chcą mieć jak największy zysk i są pracownicy, którzy chcą mieć wysokie pensje. Trzeba przyznać, że sytuacja pracowników zmienia się na lepsze. Przede wszystkim jest to, co udało nam się zrobić, czyli likwidacja umów „śmieciowych”. Następuje ciągły wzrost najniższego wynagrodzenia, są też zmiany w Kodeksie Pracy. Chciałbym wspomnieć o dwóch wielkich sukcesach „Solidarności”. Jest to przywrócenie wieku emerytalnego, czyli z powrotem 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn. O ile dla mężczyzn wydłużenie do 67 lat nie było katastrofą, dla kobiet to było bardzo dużo. Kobiety zostały przecież poddane zmianie aż o 7 lat. Drugą rzeczą było oddanie Polakom niedziel, czyli ograniczenie handlu w niedziele. Nasłuchaliśmy się tylu mądrych głów, przedstawiano tyle wyliczeń: o ile zubożeje społeczeństwo, o ile wzrośnie bezrobocie, jak firmy zaczną bankrutować, jak zawali się system emerytalno-rentowy. Nie stała się żadna z tych rzeczy. W Polsce obecne bezrobocie jest na poziomie 4% i nie wzrosło, a żadne firmy nie zbankrutowały.
– Czy widzi pan efekty ograniczenia handlu w niedziele?
– W niedziele, podczas których sklepy są nieczynne, widzę o wiele większy ruch turystyczny. Nagle więcej ludzi pojawia się w kinach, na spacerach, więcej ludzi wychodzi w domu razem z rodzinami. Musimy nauczyć się spędzać czas z najbliższymi, ponieważ wiele rodzin zapomniało, jak to jest być razem.
– Ludzie ulegają presji związanej z karierą.
– Tak, ciągle na coś zbieramy, bo wynagrodzenie jest jeszcze niskie, ciągle się spieszymy, musimy pracować, żeby zarabiać, ale jakim kosztem? Teraz pojawia się dzień, w którym możemy zwolnić, odpocząć i skupić się na najbliższych. Mam nadzieję, że nareszcie zrozumiemy, o co tak naprawdę chodziło w haśle „Oddać Polakom wolną niedzielę”. Że nareszcie zrozumiemy, że można ten czas spędzać z rodziną. Spotykam wiele osób, a zwłaszcza kobiet pracujących w supermarketach, które są zadowolone i dziękują „Solidarności” za oddanie im niedziel.
– Zdarza się, że w niektórych miejscach obchodzi się nowe przepisy. Jak reaguje na to „Solidarność”?
– Już wnieśliśmy odpowiednie poprawki do ustawy, bo rzeczywiście są przypadki, w których próbuje się to obejść. Nagle na dworcu pojawia się Biedronka albo inna firma. Uważam, że to oszustwo. Proszę zauważyć, że tak naprawdę nie chodzi o żadną wygodę dla nas, tylko o pieniądze. Dla właścicieli sieci handlowych najlepiej by było, by sklepy były otwarte jak najdłużej i najczęściej, bo każdy, kto tam wejdzie, może zostawić tam pieniądze. Wiele razy idziemy po chleb, masło i mleko, a wychodzimy z pełnym koszykiem. Później zastanawiamy się, po co nam to było potrzebne. Jest jeszcze jedna rzecz, o czym „Solidarność” zawsze mówiła. W Niemczech i krajach skandynawskich sklepy w niedziele są zamknięte. Osobiście największe wzburzenie wzbudza we mnie moment, kiedy widzę, jak ktoś wychodzi w niedzielę z marketu budowlanego z cementem, cegłami i innymi tego typu produktami. Czy w niedzielę się buduje? Będziemy działać w tym kierunku.
– Jak wyglądały wasze działania w kierunku wprowadzenia niedziel wolnych od handlu?
– Protestowaliśmy przeciwko otwieraniu sklepów w niedzielę, przede wszystkim zbieraliśmy podpisy. Złożyliśmy projekt ustawy, pod którym zebraliśmy podpisy, a następnie przekazaliśmy go do Marszałka Sejmu. Później tego pilnowaliśmy. Nasi przedstawiciele uczestniczyli w momentach, gdy trwały debaty w komisjach sejmowych i w parlamencie, a także wtedy, gdy nastąpiło głosowanie. My, działacze „Solidarności”, promowaliśmy wolne niedziele w mediach i szeroko o tym mówiliśmy. Wiedzieliśmy, że wygramy, ponieważ często widzieliśmy ogłoszenia o naborze nowych pracowników do handlu, w których proponowało się wyższe wynagrodzenie i dodatki. To był argument, który podawaliśmy od razu. Nikt pracy z tytułu wolnych niedziel nie straci, bo tak naprawdę od co najmniej dwóch lat brakuje ludzi do pracy w tej dziedzinie. W przyszłym roku trzy niedziele w miesiącu będą wolne od handlu, natomiast w 2020 roku już wszystkie niedziele będą wolne. Myślę, że Polacy przyzwyczają się do tego. Nie jestem za starym systemem, ale moje dzieciństwo przypadło w czasach, gdy w każdą niedzielę sklepy były zamknięte, a w soboty były czynne do godziny trzynastej. Jestem żywym przykładem na to, że tak też się da.
– A co z pracownikami innych działalności?
– Często podnoszony jest argument, żeby w niedzielę były też zamknięte kina, restauracje, żeby służba zdrowia i służby mundurowe również miały wolne. Tego typu instytucje pełnią funkcję służebną dla innych ludzi. Osoby idące tam do pracy mają świadomość, że tego typu przedsiębiorstwo, instytucja działa na rzecz innych ludzi. Służby mundurowe działają dla bezpieczeństwa, szpitale zajmują się ochroną zdrowia i muszą robić to na okrągło, również w niedziele i święta. Lokale gastronomiczne i kina, a także muzea również działają w niedzielę, wtedy mogą wykonać największą ilość usług dla tych, którzy przychodzą z rodzinami. Taka jest ich rola.
– Dziękuję za rozmowę.
***
Ciąg dalszy rozmowy w następnym numerze naszego tygodnika. Będzie mowa o obniżeniu wieku emerytalnego oraz o przemyśleniach na temat strajków.
Rozmawiała i fot.
Daria Szpejenkowska
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie